[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ZWIERZĘTA ItffliCl
Ł
francuskiego
DLA MŁODZIEŻY PRZEROBIE
Wł. It. Anezye.
(Z 4 rycinami chrumolitogn
Wydanie drugie.
WARSZAWA.
Nakład i własność M.
ARCTA.
Dzieci złego serca, okrutne, lubiące drączyć zwierze
t
ta
poprzemieniał Geniusz Poprawy....
(Str.26)
/
#
-::-
^03B0jieH0 D,eH3ypoio
BapuiaBa, 19 I»Ha 1895
roja.
f
BN<
Zfaproszony przez wydawcę do opracowa
nia niniejszego dziełka, uważałem za konie
czne porobić w niem znaczne zmiany.
®
Ponieważ oryginał francuzki ma koloryt
wybitnie miejscowy, a prócz zabawki i po
bieżnych naukowych objaśnień żadnej wy
raźnej tendencyi nie posiada, starałem się
przeto zwrócić głównie uwagę na złe obcho
dzenie się u nas ze zwierzętami, a zaszcze
piając w sercach młodych czytelników wstręt
Warszawa. Druk Kmila Sklwskiego
4WC
b 3/tf
ku dręczeniu, i pobudzając współczucie dla
biednych tych stworzeń, nadać tym sposo
bem mej pracy, obok rozrywki, kierunek
moralny.
ł
Opowiadania przeprowadzone w podo
bny sposób wywierają silniejszy wpływ na
dzieci.
I.
Cieszyłbym się szczerze, gdyby upo
wszechnienie tego dziełka pomiędzy dzie
ćmi zamierzony przeze mnie skutek osią
gu ęło.
Rozpustny Józio.
Przed kilkunastu laty mieszkańcy Starego Mia
sta w Warszawie widywali codziennie chłopczy
ka dziesięcioletniego, który zrana pomiędzy go
dziną siódmą a ósmą, wyszedłszy z domu przy
ulicy Mostowej, biegł przez Freta i Gołębią
na rynek, a stąd skręciwszy na Piwną, dą
żył do domu narożnego, wychodzącego na Kra
kowskie Przedmieście.
Chłopaczek ów, sporego jak na swój wiek
wzrostu, miał twarzyczkę czerstwą i rumianą,
włosy jasnoblond kędzierzawe, oczy duże, nie
bieskie, piękne, ale nieco złośliwe. Ubrany
w suknie skromne, zwykle na lewej ręce niósł
koszyczek, w którym znajdowało się drugie
śniadanie i trzygroszniak na obiad.
Po minie zuchwałej, ustawicznych podsko
kach, potrącaniu dzieci, napastowaniu żydków,
Ęjl.
&
Raczyć.
— 8 —
— 9 —
można było poznać w nim prawdziwego urwisa;
przypatrzmy się tylko, jak idzie do szkoły,
a przekonamy się, że to nadzwyczaj rozpustny
dzieciak.
Głowa zadarta, w ręku pręt, którym wywija
na wszystkie strony, nie uważając, że co chwi
la kogoś uderzyć może; to gwiżdże, to śpiewa,
to krzyczy. Tu mu się spodobał szyld sklepu
korzennego, więc stanąwszy, sylabizuje na cały
głos nazwisko kupca; tam dostrzegł, że w ma
łym sklepiku norymberskim niema nikogo za
kasą, a więc z trzaskiem roztworzywszy drzwi,
wchodzi, i udając gruby głos starszej osoby,
woła donośnie:
— Hej! a cóż to! nie ma nikogo? żywo do
sklepu, nie myślę czekać przez dziesięć go
dzin!
Drzwi od izby zasklepowej otwierają się, oty
ła kupcowa toczy się z pośpiechem, aby nie
stracić gościa, ale w sklepie już niema nikogo.
Józio umknął, naśladując wybornie skowycze-
nie psa, któremu nogę przydeptano.
Idąc dalej, zobaczył, że w innym kramiku za
kasą siedzi sześcioletnie dziecię, które ojciec,
wyszedłszy na miasto, zostawił do pilnowania.
Tego też trzeba panu Józefowi—wnet przykła
da twarz do szyby i poczyna się tak szkara
dnie wykrzywiać, że przerażony malec wrzesz
czy z całego gardła, a nasz ulicznjk uszczęśliw
wiony ze swego pomysłu biegnie dalej, miau
cząc jak kot, a potem dla odmiany naśladując
pianie koguta. N
Tego wszystkiego jeszcze mu za mało, więc
wybija pięściami po drzwiach sklepów, bębni
po szybach okien, ciągnie za dzwonki kamie-
niczne, goni psy i koty; jednem słowem, robi
tyle zgiełku i wrzawy, jak gdyby cała zgraja
uliczników, wypadłszy na miasto, najhałaśliwiej
psociła.
W początkach ludzie spokojni wzruszali ra
mionami, nic mu nie mówiąc, ale w końcu prze
brała się cierpliwość. Właściciele sklepików
i stróże kamieniczni, którym najbardziej dał się
we znaki, zmówili się, aby tym rozpustom
położyć koniec. Co rano więc czatowali na zu
chwałego malca; ten z garnkiem wody, tamten
z prętem, miotłą lub szczotką, inny uzbrojony
harapnikiem, oczekiwali poza bramami [do
mostw, rychło się niegodziwiec pokaże, chcąc
mu porządną sprawić łaźnię. Lecz zabiegi te na
nic się nie przydały i prawie zawsze spełzły na
niczem.
Trzeba bowiem wiedzieć, że nie tylko Józio
sam miał się na baczności, lecz byli jeszcze in
ni, którzy szpiegując jego prześladowców, ostrze
gali go o wszelkich niebezpieczeństwach.^ Po
między chłopcami Starego Miasta było wielu
malców zachwyconych psotami Józia. Nieró-
I o
-J li -
Wnie psotniejsi od niego, ale słabsi i trwożli-
wsi, nie śmieli sami dokazywać, i radzi byli, że
on ich wyręcza; więc też wszelkiemi sposoba
mi starali się przyjaźń jego zaskarbić; a gdy
wszyscy rozsądni nazywali psotnika
rozpustnym
Józiem,
oni dawali mu tytuł
odważnego.
Wyliczywszy wady i psoty chłopca, nie mo
żemy przecież zamilczeć o jego przymiotach.
Józio przy swem zuchwalstwie miał bardzo do
bre serduszko. Nigdy nie dręczył zwierząt,
nie urywał skrzydełek ani nóg owadom, a je
żeli przypadkiem znalazł chorą albo zziębłą pta
szynę, podnosił ją, ogrzewał w zanadrzu i brał
do domu; skoro zaś odżyła i odzyskała siły,
wypuszczał ją na wolność. Bardzo często, na
potkawszy biednego, oddawał mu swe śniada
nie, a potem ujrzawszy zgłodniałą dziecinę, nie
uważając, że sam dozna głodu, obdarzał ją
swym trzygroszniakiem, i z błogą radością w ser
cu śpieszył do szkoły.
Nakoniec musimy objaśnić, dlaczego Józio
wyrósł na tak psotnego chłopca.
Rodzice odumarli go bardzo wcześnie; po
ich śmierci wzięła Józia na wychowanie babka
jego, wdowa po urzędniku, żyjąca ze szczupłej
emerytury. Była to staruszeczka żwawa jeszcze,
uczęszczająca pilnie na wszystkie odpusty w obrę
bie Starego Miasta, gdzie jej było blizko. Lu
biła niezmiernie kawę i pogadanki z przyjaciół
kami równego wieku, ale stroniła od znajomo
ści z młodszymi, i Józiowi nie pozwalała ni
gdzie chodzić w sąsiedztwo, ani bawić się
z dziećmi, wynagradzając mu to osamotnienie
pieszczotami i przysmaczkami.
Z tej właśnie przyczyny chłopiec był nieco
dziki; ciągłe towarzystwo podeszłej babki nu
dziło go; dni niedzielne przepędzał zwykle z nią
w kościele, a powszednie na siedzeniu w izbie,
uczeniu się czytać, darciu pierza, zwijaniu nici,
lub pruciu starzyzny. Kipiała w nim krew mło
da, a tu trzeba było tak nudno spędzać wiek
dziecinny.
Toteż gdy jednego dnia babka, powróciwszy
z kościoła, powiedziała Józiowi, że za kilka dni
zacznie chodzić do szkoły, chłopiec nie posiadał
się z radości; tak skakał po izbie, że o mało
wszystkich sprzętów nie poprzewracał. Nier'az
się zdarza, iż chłopiec, dowiedziawszy się, że ma
zacząć chodzić do szkoły, płacze i desperuje;
Trzeba jeszcze i o tern napomknąć, że Józio
nie codzień tak psocił. Czasami przez cały ty
dzień zachowywał się przyzwoicie; dopiero kie
dy go coś napadło, awanturował się za wszyst
kie czasy. Wydarzało się to zwykle wówczas,
kiedy mu koledzy wyrzucali, że zgnuśniał
i nie zasługuje wcale na przydomek odważne
go Józia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]