[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JOHN
FLANAGAN
Z
WIADOWCY
K
SIĘGA
8
K
RÓLOWIE
C
LONMELU
Rangers Apprentice. The Kings of Clonmel
Tłumaczenie Stanisław Kroszczyński
jaguar
Dla Catherine i Tyler: dziękuję za wszystko.
R
OZDZIAŁ
1
Oczywiście, to Wyrwij najpierw wykrył obecność jeźdźca oraz jego wierzchowca.
Zastrzygł uszami, pochylił je do przodu, a Will raczej wyczuł, niż usłyszał niski pomruk, od
którego zawibrował beczułkowaty tułów konika. Nie był to jednak sygnał alarmowy, toteż Will
wiedział, że czeka go spotkanie z kimś znajomym. Pochylił się, poklepał zwierzę po kudłatej szyi.
- Dobry konik - rzekł półgłosem. - Gdzie oni są?
Był prawie pewien, że wie, kogo spotka. Ledwie się zresztą odezwał, jego przypuszczenia się
potwierdziły. Zza drzew, kilkadziesiąt metrów przed nimi, wyłonił się jeździec, który zatrzymał się
na rozstajach dróg, wyraźnie na nich czekając. Wyrwij parsknął, potrząsnął łbem.
- Jasne. Teraz to i ja ich widzę.
Musnął piętami boki Wyrwija. Konik z miejsca pognał przed siebie, płynnie przechodząc od
stępa do galopu, by jak najprędzej zmniejszyć dzielącą ich odległość. Gniadosz zarżał na powitanie,
Wyrwij odpowiedział tym samym.
- Gilan! - zawołał uradowany Will, gdy zbliżyli się do siebie na odległość głosu. Wysoki
zwiadowca pomachał ręką, a gdy Will z Wyrwijem znaleźli się obok niego, obdarzył obu serdecznym
uśmiechem.
Przyjaciele pochylili się w siodłach, ściskając sobie dłonie.
- Miło znów cię ujrzeć - stwierdził Gilan.
- Wzajemnie. Przewidziałem zresztą, kogo spotkam. Wyrwij już kilka minut temu wyniuchał
przyjació ł.
- Niewiele umyka uwadze twojego małego kudłacza - zauważył beztroskim tonem Gilan. -
Pewnie tylko dlatego wciąż jeszcze żyjesz.
- Nazywasz go małym kudłaczem? - udał oburzenie Will. - A twój Blaze to niby co, bojowy
rumak?
Co prawda Blaze mógł się pochwalić nieco dłuższymi nogami i trochę wytworniejszym
wyglądem niż przeciętny zwiadowczy wierzchowiec, ale, jak zresztą wszystkie konie tej rasy,
prezentował się znacznie mniej okazale od rosłych, potężnie zbudowanych bestii, na grzbiecie
których ruszali do walki rycerze Królestwa.
Kiedy dwaj młodzi zwiadowcy przekomarzali się ze sobą, ich konie też jakby podjęły
rozmowę, na którą składało się parskanie oraz wstrząsanie łbami; można było odnieść wrażenie, że
one również wymieniają się dobrodusznymi docinkami, formułowanymi w końskiej mowie. Tak, bez
wątpienia prowadziły ożywioną wymianę zdań. Gilan wreszcie zwrócił na koniki uwagę:
- Ciekaw jestem, o czym one tak zawzięcie rozprawiają? - zastanowił się.
- Moim zdaniem Wyrwij właśnie wyraził Blaze'owi współczucie, że musi dźwigać na
grzbiecie taką kościstą tykę - stwierdził Will. Gilan już otworzył usta, szykując się do wygłoszenia
ciętej riposty, lecz nagle Wyrwij energicznie pokiwał łbem. Oba konie popatrzyły na Gilana.
Zwyczajny zbieg okoliczności - pomyślał wysoki zwiadowca. Tyle że dość szczególny, bo właściwie
dlaczego oba zaczęły mu się przyglądać akurat w tej samej chwili?
- Wiesz co - burknął - mam dziwne wrażenie, że się nie mylisz.
Will zerknął najpierw w stronę, z której sam przybył, potem zaś w kierunku przeciwnym do
tego, z którego nadjechał Gilan.
- Halta ani widu, ani słychu?
Gilan pokręcił przecząco głową.
- Jeszcze się nie pojawił, choć sterczę tu ju ż od godziny z okładem. Dziwne, przecież miał do
przebycia najkrótszą drogę.
Zmierzali na doroczny Zlot Zwiadowców i jak zwykle przy takich okazjach postanowili
spotkać się tutaj, na rozstajach dróg, odległych o kilka mil od miejsca spotkania całego Korpusu, by
wspólnie przebyć resztę drogi. Zwyczaj ten wywodził się z czasów, kiedy Will praktykował jeszcze
jako czeladnik u Halta - tu właśnie spotykali się z Gilanem co roku, począwszy od drugiego Zlotu, w
którym Will brał udział. Kiedy zmierzali na pierwszy, Gilan próbował schwytać w zasadzkę swego
dawnego nauczyciela, lecz ten z wydatną pomocą Willa udaremnił jego starania. Will, zakończywszy
własny termin, objął lenno Seacliff; Gilan już wcześniej pełnił funkcję zwiadowcy w Norgate. Jednak
starali się spotykać tak często, jak tylko się dało.
- Czekamy? - spytał Will.
Gilan machnął ręką.
-
Skoro nie zjawił się do tej pory, coś go zatrzymało. Szkoda tu gnuśnieć,
lepiejruszajmy w drogę, bo wkrótce zacznie się ściemniać.
dając mu sygnał „naprzód". Will
Delikatnie musnął piętami boki swego wierzchowca, uczynił
to samo; jechali teraz ramię w ramię.
* * *
Po jakimś czasie dotarli na teren Zlotu. Był to obszar lesisty, lecz względnie otwarty, wycięto
tu bowiem poszycie, pozostawiając wyższe drzewa, by w ich cieniu zwiadowcy mogli rozbijać
niskie, jednoosobowe namioty.
Skierowali się ku swemu stałemu miejscu, pozdrawiając napotkanych po drodze kolegów.
Korpus sformowano jako jednostkę elitarną, na tyle nieliczną, że większość jego członków znała się
przynajmniej z imienia. Przybywszy tam, gdzie zwykle obozowali w trakcie poprzednich Zlotów,
rozsiodłali konie, a następnie poświęcili nieco czasu, by solidnie rozmasować ich grzbiety, zmęczone
po długiej drodze. Will wziął dwa składane skórzane poidła i udał się po wodę do pobliskiego
strumienia, tymczasem Gilan zajął się odmierzaniem porcji owsa dla Blaze'a oraz Wyrwija. Przez
następnych kilka dni konie miały odżywiać się bujną trawą porastającą tutejszy teren, ale teraz
zasługiwały na nagrodę po całym dniu ciężkiej pracy. Zwiadowcy nigdy nie skąpili przysmaków
swoim wierzchowcom.
Potem rozstawili namioty, oczyściwszy uprzednio grunt z patyków i suchych liści. Kamienie
ułożone wokół miejsca przeznaczonego na ognisko leżały w nieładzie, pewnie była to robota jakiegoś
zwierzęcia. Will szybko naprawił palenisko.
- Ciekawe, gdzie zawieruszył się Halt - zastanowił się Gilan, który spoglądał na zachód, w
stronę chylącego się ku horyzontowi słońca. Promienie sączyły się przez gałęzie drzew. - Spóźnia się,
a to do niego niepodobne.
- Może wcale nie przyjedzie - zaniepokoił się Will.
Gilan uśmiechnął się z niedowierzaniem.
- Halt miałby się nie stawić na Zlot? - mruknął. - Mało prawdopodobne. Przecież on to
uwielbia. A poza tym nie przepuściłby okazji, żeby się z tobą spotkać.
Will, podobnie jak Gilan, był dawnym uczniem Halta. Jednak nie ulegało wątpliwości, że
mrukliwego nestora zwiadowców łączyło z młodzieńcem coś więcej niż niesłychanie przecież bliski
związek, jaki zawsze istnieje między mistrzem a uczniem. Gilan zdawał sobie sprawę, że Will stał się
dla Halta jakby synem.
- Nie - ciągnął - nie ma mowy. Nie ma takiej sprawy, która zdołałaby go powstrzymać.
- A jednak, a jednak. Coś stanęło mu na drodze - za ich plecami rozległ się znajomy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]