Zwiadowcy 07 - Okup za Eraka, Zwiadowcy, Zwiadowcy - J.Flanagan

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JOHN FLANAGAN
Z
WIADOWCY
K
SIĘGA
7
O
KUP
ZA
E
RAKA
Rangers Apprentice. Erak's Ransom
Tłumaczenie
Stanisław Kroszczyński
jaguar
Dla Rachel Skinder
(Mam nadzieję, że nie spadniesz z krzesła,
kiedy się o tym dowiesz.)
R
OZDZIAŁ
1
Strażnik, bacznie obserwujący okolicę, nie dostrzegł odzianej na czarno sylwetki
skradającej się w ciemnościach ku Zamkowi Araulen.
Nadchodząca postać wtapiała się w materię nocy, utkaną z najmroczniejszej ciemności
i jasnych plam, z cieni drzew i chmur wędrujących po niebie - oraz świetlistych przestrzeni
rozjaśnionych sierpem księżyca. Postać przemieszczała się w rytmie wiatru pędzącego obłoki
i kołyszącego gałęziami drzew.
Wartownik pełnił straż na przedmurzu potężnego zamczyska, opodal południowo-
wschodniej wieży. Za posterunkiem rozpościerała się szeroka fosa; powierzchnię wody
marszczył wietrzyk, więc odbijające się w czarnej toni gwiazdy drgały i migotały tysiącami
światełek. Zamek otaczała rozległa równina, na której utworzono wspaniały park ze starannie
przystrzyżonymi trawnikami,
obsadzony
owocowymi
i
ozdobnymi
drzewami, które
zapewniały cień w skwarne dni.
Zamek wznosił się na niewysokim wzgórzu. Parkowe zarośla i niewielkie altanki
usytuowane wzdłuż stoków zapewniały dworzanom, przebywającym tu parami czy samotnie,
miłe chwile wytchnienia. Zadbano jednak starannie, by owe oazy cienia oddzielić od siebie
wolnymi przestrzeniami - żeby nie zdołał ukryć się pośród nich żaden większy oddział
atakującego wroga. W ten sposób pogodzono potrzebę rozrywki mieszkańców zamku z
wymaganiami dyktowanymi przez względy obronności, których w tych niespokojnych
czasach żadną miarą nie należało lekceważyć. Niespodziewana napaść zdarzyć się mogła w
każdej chwili.
Trzydzieści metrów w lewo od pozycji strażnika znajdowało się miejsce, które
dworzanie upodobali sobie na pikniki pod gołym niebem. Stał tam stół, zrobiony ze starego
wozu drabiniastego, oparty jedną stroną o pień ściętego drzewa, wokół zaś ustawiono proste
drewniane ławy. Dla dopełnienia całości posadzono też małe drzewko zapewniające
biesiadnikom cień w porze, gdy upał dokuczał najbardziej. Rycerze ze swymi damami chętnie
ściągali do przytulnego zakątka, roztaczał się stąd bowiem piękny widok na zielone połacie
parku, ciągnące się aż po linię horyzontu, gdzie ciemną smugą odcinała się puszcza.
Popularności owemu miejscu przydawał zresztą fakt, że słońca nie brakowało tu przez cały
rok - oczywiście, o ile pogoda sprzyjała.
Skradająca się postać zmierzała właśnie w tę stronę.
Jak nieuchwytny cień dała nura, znikając w plamie czerni - niewielkim zagajniku
rosnącym czterdzieści metrów od piknikowego stołu - po czym padła na ziemię. Jeszcze
jedno badawcze spojrzenie dla oceny sytuacji i przybysz wychynął z cienia, pełzając twarzą w
dół ku następnej kryjówce, za którą obrał sobie już piknikowy stół.
Kimkolwiek była czarna postać skradająca się wśród mroku, bez wątpienia poczynała
sobie z wprawą znamionującą niemałe doświadczenie w takich podchodach. Każdy ruch
wykonywany był nieskończenie powolnie; w przeciwnym razie strażnik kątem oka zdołałby
coś dostrzec. W miarę jak cienie chmur przesuwały się po trawie, pełzająca sylwetka podążała
wraz z nimi. Dopomagał jej ciemnozielony strój. Czerń odcinałaby się zbyt wyraźnie,
podobnie jak jaśniejszy przyodziewek; natomiast maskująca zieleń stapiała się z otoczeniem.
Pokonanie odległości dzielącej zagajnik od stołu zajęło temu, kto się skradał, całe
dziesięć minut. Kilka metrów przed celem postać zamarła, bo strażnik poruszył się nagle -
czujnie, jak gdyby zaalarmował go jakiś dźwięk - a może tylko intuicja podpowiedziała
pełniącemu straż żołnierzowi, że coś zakłóca naturalny porządek rzeczy. Odwrócił się,
spoglądał przez chwilę uważnie w kierunku stołu, ale prześlepił nieruchomy, ciemny kształt
w pobliżu.
Chwilę potem uspokoił się. Przekonał samego siebie, że nie zagraża żadne
niebezpieczeństwo. Potrząsnął głową, tupnął, przeszedł kilka kroków tam i z powrotem,
przerzucił włócznię do lewej dłoni. Prawą ręką przetarł klejące się oczy. Był zmęczony,
znudzony monotonną służbą i uznał, że z powodu zmęczenia coś zaczyna mu się roić.
Ziewnął, przyjął pozycję na „spocznij”, przenosząc ciężar ciała na jedną nogę. Otarł
nos wierzchem dłoni. Nigdy nie pozwoliłby sobie na tak niedbałą postawę podczas służby
pełnionej w dzień. Jednak było już po północy, więc istniało niewielkie prawdopodobieństwo,
by sierżant zechciał wygrzebać się z ciepłego łoża i robić inspekcję, a pozycja księżyca na
nieboskłonie wskazywała, że strażnika czeka jeszcze godzina monotonnej warty.
Gdy czujność żołnierza znów zelżała, ciemna postać przepełzła ostatnie kilka metrów,
by ukryć się w cieniu stołu. Przybysz uniósł się - bardzo, bardzo powoli - i w przyklęku
dokonał oceny sytuacji. Strażnik przestąpił kilka razy z nogi na nogę, a potem niespiesznym
krokiem odszedł kilka metrów, nie tak jednak daleko, by uniemożliwić skradającemu się
spełnienie zamiarów. Zielony strój owej tajemniczej postaci przepasywał długi rzemień.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apo.htw.pl