[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tom Clancy
Wielki Wyścig
2
Podziękowania
Pragniemy podziękować następującym osobom, bez których ta książka by nie powstała. Są to:
Dianę Duane, która dopracowała maszynopis; Martin H. Greenberg, Lany Segriff, Denise
Little i John Helfers z Tekno Books; Mitchell Rubenstein i Laurie Silvers z BIG
Entertainment; Tom Colgan z Penguin Putnam Inc.; Robert Youdelman, Esq.; oraz Robert
Gottlieb z William Morris Agency, agent i przyjaciel. Serdecznie dziękujemy za pomoc.
3
Nie spuszczając z oczu odczytów na pulpicie kontrolnym, Leif Anderson dmuchnął w
stronę własnego nosa w nadziei, że pozbędzie się zwisającej z niego kropli potu.
Niestety, na próżno.
Spróbował energicznego potrząsania głową. To jeszcze pogorszyło sprawę, ponieważ
kropelka oderwała się od nosa i, dzięki stanowi nieważkości, zaczęła unosić się w powietrzu,
aż rozprysła się na wewnętrznej stronie osłony kasku, rozmazując Leifowi rzędy cyfr na
ekranie.
Z gniewnym westchnieniem wciągnął powietrze przez zęby. Te odczyty były mu
niezbędne do kontrolowania procesu hamowania tej kupy złomu. W przeciwnym wypadku
nie wylądują na Marsie.
Obrzucił spojrzeniem swoich kolegów z grupy Zwiadowców Net Force, chociaż
niewiele było do oglądania, ponieważ wszyscy mieli na sobie skafandry kosmiczne. David
Gray pilotował lądownik. Leif wiedział, że ciemnobrązowa twarz przyjaciela jest teraz
napięta jak struna. Zresztą, to on polecił załodze włożenie skafandrów. W końcu
najtrudniejsza część podróży jeszcze przed nimi. Matt, chłonący brązowymi oczami wszelkie
dostępne dane, wyglądał przy pulpicie drugiego pilota jak pies gończy. Andy Moore rozparł
się wygodnie przed układem sterowania. Ale czego można się spodziewać po klasowym
wesołku?
Jeśli chodzi o Leifa, to miał teraz okazję „rozkoszować się” wszelkimi możliwymi
zapachami wydzielanymi przez osoby szczelnie zamknięte w plastikowo-metalowym kokonie
i pocące się jak mysz. Wystarczająco przykra była konieczność oddychania tym samym,
filtrowanym wciąż od nowa powietrzem oraz dzielenie niewielkiej przestrzeni z trzema
kumplami. Ale kiedy człowiek jest uwięziony sam ze sobą...
Lot na Marsa to nie bułka z masłem - już oderwanie się od Ziemi stanowiło nie lada
wyczyn. Statek kosmiczny miał masę startową rzędu 2.500 ton. I to nie licząc ciężkiego
sprzętu do cumowania, paliwa potrzebnego do umieszczenia statku na orbicie, ani takich
drobiazgów jak żywność i powietrze dla czteroosobowej załogi na dobre trzy lata.
Dodatkowym utrudnieniem w podróży były nieuniknione zmiany zachodzące w
ludzkim organizmie po miesiącach bez grawitacji. Leifowi nie podobała się postawa, jaką
przybrało jego ciało, kiedy mięśnie przeznaczone na przekór grawitacji do utrzymywania go
w pionie, straciły rację bytu. Jedynie regularny trening chronił go przed zupełnym
sflaczeniem.
Rozpoczęli lot na orbicie okołoziemskiej, skąd dotarli do Marsa i zaczęli go okrążać.
Sam manewr był wystarczająco niebezpieczny, biorąc pod uwagę, że Mars Observer zaginął
w 1993 roku podczas jego wykonywania.
Ale takie możliwości miał sprzęt sprzed dwudziestu lat. No i Mars Observer był
bezzałogowy: sterowano nim z Ziemi. W sytuacjach, w których liczą się ułamki sekund, fale
radiowe potrzebowały średnio czterech i pół minuty, żeby dotrzeć do sondy kosmicznej.
Przestrzeń kosmiczna jest ogromna, nawet jeśli coś porusza się w niej z prędkością światła.
Ta kupa złomu nie została wyposażona w silniki pozwalające osiągnąć prędkość
światła, a jedynie w staroświeckie silniki rakietowe.
Czteroosobowa załoga miała za zadanie dotrzeć lądownikiem na Marsa, zbadać
powierzchnię planety i wrócić na Ziemię. Jedyne, co musieli zrobić, to utrzymać równowagę
na strumieniu rozpalonych do białości gazów z silników odrzutowych do czasu, aż wylądują z
hukiem, ale w jednym kawałku, na powierzchni Marsa.
Leif rozpoczął kolejną sekwencję hamowania - ostatnią przed przyziemieniem - i
przygotował się na przyjęcie roli pasażera.
Odpowiedzialność za utrzymanie statku w równowadze za pomocą silników
korygujących podczas schodzenia do lądowania spadnie na Davida i Matta. Efekt pracy
silników rakietowych hamujących dał Leifowi i reszcie Zwiadowców Net Force chwilowe
4
wrażenie działania sił grawitacji. Nie trwało to jednak długo i na panelu kontrolnym przed
Leifem zapaliły się czerwone światełka. Zaczął przełączać różne przyciski i przesuwać
dźwignie, ale szło mu to dość opornie, ponieważ na dłoniach miał grube rękawice skafandra.
- Coś się dzieje z pompami paliwowymi! Przerwały pracę w połowie sekwencji! -
rzucił do mikrofonu wewnątrz hełmu.
Nie mógł im przekazać gorszej informacji. Właśnie przebijali się przez marsjańską
atmosferę. I mimo że Mars przyciągał ich z o wiele mniejszą siłą niż robiłaby to Ziemia,
poruszali się jednak z przerażającą prędkością. Jednak wyglądało na to, że silniki hamujące
nie działają. Leif usiłował wykryć usterkę systemu paliwowego, żałując w duchu, że nie może
zdjąć hełmu i wytrzeć spoconej twarzy. Wewnątrz jego skafandra zrobiło się nagle
wyjątkowo parno.
- Nie mogę ustalić przyczyny usterki! - poinformował resztę załogi, starając się nie
pokazywać po sobie paniki.
- Spróbuję ręcznie uruchomić silniki hamujące - przygotujcie się na turbulencje -
ostrzegł załogę David.
Silniki ryknęły, następnie prychnęły, ryknęły i znów prychnęły. Metalową powłoką
statku wstrząsnęła fala drgań, zwiastująca nieuniknioną katastrofę.
Nie taki dźwięk Leif pragnął usłyszeć. Spojrzał na wskaźniki prędkości. Lecą za
szybko. O wiele za szybko.
- Przerywamy misję? - usłyszeli w słuchawkach pytanie Matta. - Włączamy silniki i
wynosimy się stąd?
- Chyba... chyba nie możemy tego zrobić - odparł David, głosem nieco drżącym z
emocji. Po raz pierwszy znalazł się w takiej sytuacji i nie bardzo wiedział, co robić.
Mijały cenne sekundy, podczas których Zwiadowcy Net Force usiłowali wszelkimi
sposobami powstrzymać spadanie statku lub uruchomić go i wrócić na orbitę.
Leif wyobraził sobie widok pod nimi. Od tygodni Mars zajmował większą część pola
widzenia na ekranach statku, niczym czerwonawa, ospowata kula, puchnąca z dnia na dzień.
Leif odnosił wrażenie, że gdyby przebił się przez powłokę ich lądownika mógłby dotknąć
planety i zamknąć ją w dłoni.
Oczywiście, gdyby to zrobił, próżnia kosmiczna wyssałaby natychmiast powietrze z
ich ciasnej przestrzeni i we wnętrzu statku zostałyby cztery zamarznięte ciała w skafandrach.
Brak powietrza, a raczej niemal całkowity brak powietrza - znajdowali się już w niezwykle
rzadkiej atmosferze Marsa - oznaczał, że widzieli każdy szczegół planety z zadziwiającą
ostrością.
Była to jednocześnie przyczyna, dla której David kazał im włożyć kompletne
skafandry kosmiczne z hełmami. Zrobił to, żeby chronić załogę w razie twardego lądowania.
Nie sądził, że sytuacja o wiele wcześniej przybierze tak dramatyczny obrót.
Nie będzie to twarde lądowanie. Kiedy uderzą w powierzchnię planety, wokół
rozlegnie się jedynie dźwięk typu „plask!”.
Leif zacisnął zęby, przerażony tą wizją.
David nie poddawał się do samego końca. Leif wyobrażał sobie tylko rudy, kamienisty
krajobraz przybliżający się coraz bardziej i bardziej...
- Mam dość! - wybuchnął nagle Andy Moore. - Pocę się jak świnia! - Podniósł
przesłonę hełmu i wytarł twarz, która była tak blada, że wyraźnie odcinały się od niej
wszystkie piegi.
David obrócił się w jego stronę na swoim fotelu. - Co ty wyprawiasz?
- Za sekundę nie będzie to już miało znaczenia - odparował wściekłym głosem Andy. -
W takiej sytuacji skafander nic nie pomoże!
David krzyknął coś ze złości albo ze strachu, a najprawdopodobniej z obydwu
powodów.
5
Leif wcisnął się głębiej w swój kokon przeciwprzeciążeniowy. W centrali było bardzo
ciepło. Czy atmosfera Marsa zapali ich niczym spadającą gwiazdę?
Wziął głęboki oddech...
W chwilę później statek rozbił się o powierzchnię planety.
- Łuuuuuuup! - Mało brakowało, a Leif wypadłby ze swojego komputerowego fotela,
w momencie, kiedy system się zawiesił.
Opadł ciężko na luksusowy mebel, obity materiałem dopasowującym się do kształtu
ciała, trąc rękami skronie. Po chwili wstał, trzęsąc się lekko i zrobił kilka kroków.
Komputerowy fotel za bardzo przypominał mu kokon przeciwprzeciążeniowy na pokładzie
pechowego marsjańskiego lądownika.
Mogło być gorzej, przekonywał się w duchu. Gdyby to nie była wirtualna symulacja,
wyglądalibyśmy teraz jak mokra plama na powierzchni planety.
Przechadzał się po pokoju, masując skronie i kark, w nadziei, że pozbędzie się bólu
głowy - a raczej obszaru wokół zespołu implantów elektronicznych, ukrytych pod skórą i rudą
czupryną. Dzięki nim mógł, za pomocą komputerowego fotela, wchodzić do łączącej ze sobą
komputery na całym globie Sieci, przez którą przesyłano pieniądze, informacje oraz
wszystko, co tylko można sobie wyobrazić.
Dzięki magii VR, czyli rzeczywistości wirtualnej, Leif odwiedził wiele miejsc i
zdobył wiele doświadczeń. Kilka razy w tygodniu bywał czarnoksiężnikiem w
pseudośredniowiecznym świecie gry komputerowej. Sprawdził się tam lepiej w roli
Zwiadowcy Net Force niż dzisiaj, jako członek ekspedycji na Marsa, dowodzonej przez
Davida Graya.
Swój prywatny program kosmiczny David traktował raczej jako hobby niż inwestycję,
w przeciwieństwie do posiadłości w Sarxos, świata, w którym Leif praktykował sztuki
magiczne. David lubił konstruować w VR kopie statków kosmicznych - zazwyczaj były to
bezzałogowe sondy z czasów, kiedy człowiek dopiero zaczynał zdobywać kosmos. Jego
programy należały do najlepszych w Sieci, chociaż potrafiły przyprawić człowieka o
paskudny ból głowy, kiedy sprawy nie potoczyły się ustalonym torem. David uważał, że
nawet wirtualne błędy nie mogą pozostać bez konsekwencji.
Leif podejrzewał jednak, że w zamierzeniach Davida nie miały one być aż tak
poważne. Co gorsza, ostatnio dla Leifa nawet najmniejsze problemy z implantem stanowiły
spory problem, ponieważ niedawno przeżył wypadek w Sieci - pewien marny dowcipniś
obszedł protokoły bezpieczeństwa, żeby dodać realności wirtualnej broni, z której strzelał.
Leif postanowił nie rozczulać się nad sobą, ponieważ zależało mu, żeby załapać się na tak
wyjątkową wyprawę.
Ekspedycja na Marsa była najambitniejszym przedsięwzięciem Davida, wymagającym
czteroosobowej załogi i wielu sesji w VR w ciągu kilku tygodni - David symulował jedynie
krytyczne momenty wyprawy, a nie cały, kilkumiesięczny lot.
Technologia była dość przestarzała, ponieważ pochodziła sprzed piętnastu lat, czyli z
2010 roku. Przy użyciu współczesnego napędu kosmicznego, opartego na energii atomowej,
taka podróż nie trwała dłużej niż dwa miesiące. Ojciec Leifa mógł się pochwalić swoją rolą w
zdobywaniu kosmosu: jego firma sfinansowała część badań nad nowym źródłem energii.
I nieźle na tym zarobiła, pomyślał Leif z szerokim uśmiechem. Wygląda na to, że
zostałem ukarany za korzystanie z przestarzałych technik - nawet w symulacji.
Westchnął z ulgą. Na szczęście najcięższy atak migreny, spowodowanej awarią
systemu, już minął. Leif wydał głosową komendę komputerowi i polecił mu połączyć się w
trójprzestrzeni z systemem Davida.
Po chwili nad konsolą komputera pojawiła się trójwymiarowa twarz Davida.
Siedemnastolatek wyglądał niewiele lepiej od Leifa, pomimo gładkiej, ciemnobrązowej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]