[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Mary BrendanZrządzenie losuTłumaczenie:Alina PatkowskaROZDZIAŁ PIERWSZY– Na Boga, człowieku, odłóż to wreszcie! Nie rozumiesz, jakie to prostackie?Dżentelmen, do którego skierowana była ta wygłoszona znużonym tonem uwaga,w odpowiedzi tylko ściągnął brwi. Oparł podbródek na splecionych dłoniach i pochylił się nadstołem, bez reszty zaabsorbowany tym, co czytał.Wicehrabia Blackthorne zerknął w swoje odbicie w szybie i zręcznymi palcami poprawiłżabot, ale gdy w tej samej szybie dostrzegł, że jego przyjaciel wciąż marszczy czoło nad gazetą,odwrócił się niecierpliwie, wyciągnął mu ją spod łokci, zwinął i rzucił na krzesło.Hugh Kendrick podniósł głowę, sapiąc z oburzenia.– No cóż, Alex, należy coś przedsięwziąć – stwierdził ponuro. – Jeśli wkrótce nie spłacęWhittikera, ten odrażający liczykrupa pójdzie do sądu, a w ślad za nim inni wierzyciele. Ruszylawina i moje biurko załamie się pod ciężarem sądowych nakazów zapłaty. Gdybym trafił dowięzienia i splamił rodowe nazwisko, moja matka dostałaby ataku szału, a Toby… – Nawzmiankę o starszym bracie skrzywił się ponuro. – Toby bez wątpienia zechciałby się spotkać zemną o świcie na błoniach w Clapham.– Nie bądź taki melodramatyczny. – Ton Aleksa Blackthorne’a wyrażał rozbawieniei zupełny brak współczucia. Wicehrabia znów wpatrzył się w swoje odbicie, długimi palcamistrzepując niewidoczne pyłki kurzu z ramion obleczonych grafitowym płaszczem z najlepszejwełny. – Nie jesteś pierwszym mężczyzną, którego kobieta doprowadziła do ruiny.– Ty byś na to nigdy nie pozwolił – rzekł Hugh z niechętnym podziwem.– Nie, raczej nie. – Alex uśmiechnął się krzywo do swojego odbicia, ale wolał nie drążyćtematu, by nie rozdrapywać ran przyjaciela. Niejeden już raz mówił mu, co sądzi o idiotach,którzy pozwalają, by kurtyzany wyczyściły ich do ostatniej koszuli.Hugh zerwał się na nogi i znów sięgnął po gazetę.– Moim zdaniem to dobry pomysł. Znalazłem coś, co wydaje się odpowiednie. Zaraz,przeczytam ci.Alex wzniósł ciemnobrązowe oczy do nieba i wymamrotał coś pod nosem. Ignorującprzekleństwa przyjaciela, Hugh zaczął czytać:– Samotna Dama, desperacko pragnąca uwolnić się od okrutnego strażnika, szukawielkodusznego dżentelmena, który zechciałby zapewnić jej ochronę przed…Przerwał mu wybuch śmiechu Aleksa.– Odnoszę wrażenie, że tej Samotnej Damie bardziej zależy na grubym portfelu niż nawielkodusznym dżentelmenie. W pewien sposób pasujecie do siebie. Ona szuka tego samego coty.– Ach! – wykrzyknął Hugh z triumfem. – I tu się właśnie mylisz! Gdybyś pozwolił miskończyć… – Z emfazą potrząsnął gazetą i wrócił do czytania. – …szuka wielkodusznegodżentelmena, który zechciałby zapewnić jej ochronę – nastąpiła dramatyczna pauza – przedłowcami posagów. Dochód w wysokości dwóch tysięcy funtów rocznie przypadnie chętnemu,który zdoła ją przekonać, że ma szczere intencje, pragnienie i umiejętności, by stać siętroskliwym mężem i ojcem. – Hugh podniósł wzrok z wyczekującym uśmiechem. – Wydaje się,że to miła kobieta i…– I wydaje się, że jest w ciąży.Podniecenie Hugh wygasło.– Tak sądzisz? Dlatego że chce, by kandydat miał zadatki na dobrego ojca?Alex wzruszył ramionami.– Nie byłby to pierwszy przypadek w historii, gdy zdesperowani rodzice próbują ratowaćutraconą cześć córki, zmuszając ją do założenia obrączki na palec. – Zaśmiał się na widokzdumienia na twarzy przyjaciela. – Dajże spokój, Hugh, ty sam powinieneś to wiedzieć najlepiej.– Policzki tamtego poczerwieniały, ale Alex nie miał wyrzutów sumienia. Hugh był dobrymprzyjacielem, ale nadszedł czas, by nieco stwardniał. Alex wiedział, że nie będzie mógł przezcałe życie chronić go przed konsekwencjami miękkiego serca i naiwności.Przed rokiem na barki Hugh spadła odpowiedzialność, a także koszty ocalenia reputacjisiostry, która pozwoliła, by czarujący, lecz nikczemnego charakteru uwodziciel zrujnował jejdobre imię. Toby, jej brat i opiekun prawny, nie chciał dołożyć ani grosza, by chronić owdowiałąmatkę przed wstydem, który spadłby na całą rodzinę, gdyby skandal przedostał się dowiadomości publicznej.– Mniejsza o to. Pieniądze tej Samotnej Damy bardzo się przydadzą. – Alex kpiącopoklepał przyjaciela po ramieniu, ale jego samego również zaczęło to wszystko intrygować.Wyjął gazetę z rąk Hugh i przeczytał wymagania dotyczące kandydata.– Na litość boską, dlaczego musi szukać męża przez ogłoszenie, skoro ma całkiem ładnyspadek? – Popatrzył na przyjaciela z błyskiem humoru w ciemnych oczach. – Jeśli nie jestkobietą upadłą, to może ma już za sobą najlepsze lata, jest gruba i siwa?– Nie dbam o to zanadto – odrzekł Hugh ponuro. – Może być gruba i siwa, interesujemnie tylko kolor jej pieniędzy.– Podobnie jak setkę innych dżentelmenów z pustymi kieszeniami. – Alex oddał mugazetę i dodał poważniej: – Mówiłem przecież, że mogę ci pożyczyć te pieniądze. Nie jesteśjeszcze w tak rozpaczliwej sytuacji, byś musiał wychowywać bękarta innego mężczyzny lubprzykuwać się łańcuchem do jakiejś starej wrony tylko dlatego, że ma parę funtów w banku.– A ja powiedziałem, że tym razem już nie przyjmę od ciebie pieniędzy. – Hugh odwróciłgłowę, by ukryć rumieniec. Alex raz już spłacił jego długi, gdy ten padł ofiarą głupoty swojejsiostry. Sarah znalazła sobie męża, osiadła w Cheshire i Hugh uważał, że jego pieniądze,a właściwie pieniądze Aleksa, zostały bardzo dobrze spożytkowane. Przysiągł jednak, że nigdywięcej nie będzie korzystał z majątku i wielkoduszności przyjaciela, i nie zamierzał złamać tejobietnicy. Poza tym miał dwadzieścia dziewięć lat i od jakiegoś już czasu zastanawiał się nadożenkiem. Miał nadzieję, że żona i dzieci mogłyby wypełnić pustkę w jego życiu.– Może jest szczera i miła? – zastanawiał się z optymizmem, znów spoglądając naogłoszenie. Nie traktował żony tylko jako ładnego dodatku do mężczyzny; zaczynał już cenićzalety dobrego małżeństwa i towarzystwa na całe życie.– Może. A ja może jestem księciem regentem – mruknął wicehrabia Blackthorne.Twarz Elise Dewey upodobniła się kolorem do papieru, na którym dziewczyna pisała listdo swojej przyjaciółki Verity. Przywykła już do idiotycznych pomysłów swojej starszej siostry,która wciąż wymyślała niestworzone intrygi, by się wzbogacić albo wyjść za mąż, ale do tej poryBeatrice żadnego z tych pomysłów nie próbowała wprowadzić w życie. Zajęta pisaniem Elisesłuchała gadaniny siostry jednym uchem, ale gdy Bea pomachała jej przed nosem gazetą, dotarłodo niej, że tym razem nie są to próżne przechwałki.– Mam nadzieję, że żartujesz – szepnęła, patrząc na gazetę z przerażeniem.– Wcale nie żartuję. – Bea rzuciła gazetę na stół. – To jedyny sposób, żeby się stądwydostać. To nie moja wina, że rodzice wpakowali nas w tę rozpaczliwą sytuację. Niedługoskończę dwadzieścia trzy lata i chcę wyjść za mąż, zanim się całkiem zestarzeję. Bez posagui bez żadnych perspektyw na życie towarzyskie na tej okropnej prowincji to jest jedyny sposób.Jak mamy poznać dżentelmenów, skoro nie stać nas na to, by gdziekolwiek bywać?Elise zerwała się z miejsca i podeszła do siostry.– A jak wyjaśnisz tym dżentelmenom fakt, że nie możesz im zaoferować nawet dwustufuntów, a cóż dopiero dwóch tysięcy? Ty chyba zupełnie oszalałaś! Czy nie przyszło ci do głowy,że takie ogłoszenie może przyciągnąć do domu złoczyńców albo zboczeńców?– Nie jestem na tyle głupia, by podawać dokładne wskazówki. Każdemu, kto odpowie nanumer skrytki pocztowej, napiszę, że musimy się gdzieś spotkać. – Bea unikała rozzłoszczonegospojrzenia siostry, z wymuszoną swobodą obracając na palcu pierścionek z perełką. Elisewidziała jednak, że jej siostra nie jest tak spokojna, jak chciałaby się wydawać.– A jak sądzisz, Samotna Damo, co zrobią ci zaprawieni w bojach łowcy fortun, gdy sięprzekonają, że kłamiesz i nie masz im nic do zaoferowania?Bea zerwała się z krzesła i w lustrze nad kominkiem napotkała wzrok siostry.– Nie powiedziałabym, że nie mam nic do zaoferowania. Gdy mnie zobaczą, to możezapomną o pieniądzach. – Uśmiechnęła się, dumnie unosząc głowę.Elise musiała przyznać, że ta próżność nie jest bezpodstawna. Według standardówtowarzystwa jej siostra najlepsze lata miała już za sobą, ale wciąż była urocza. Długie, czarne jakinkaust rzęsy ocieniały oczy niebieskie jak bławatki, jasnozłote loki nad twarzą w kształcie sercazawsze były nienagannie uczesane. Włosy Elise miały ciemniejszy odcień i opierały się wszelkimwysiłkom pokojówek, by je ułożyć. Oczywiście teraz już nie miały pokojówek, zostali tylkopaństwo Francis, starzy dzierżawcy, którzy pod opieką rodziny Dewey doczekali wiekuemerytalnego i teraz jak mogli, starali się wypełniać obowiązki całej służby.– Gdyby mama zabrała mnie ze sobą do Londynu, to byłabym już mężatką – westchnęłaBeatrice. – Ktoś na pewno by mi się oświadczył. Wszystko jedno kto, mógłby być nawet staryi brzydki, byle tylko miał odpowiednią pozycję i pozwolił mi użyć nieco życia, zanim umrę.– Ale nie zabrała cię ze sobą – odrzekła Elise krótko. – Mama nas nie chciała. Wolałaswojego kochanka, a teraz już nie żyje. Papa ma swoje wady, ale on nas przynajmniej nie opuścił– dodała drżącym głosem.– Czasem żałuję, że tego nie zrobił – westchnęła Beatrice, odwracając się od lustra. – Niechciałam, żeby ciągnął nas na to odludzie i żebyśmy tu spleśniały jako stare panny. Wolałabymsię zdać na łaskę i niełaskę jakiegoś bogatego dżentelmena.– Chyba nie mówisz poważnie! – obruszyła się Elise, zirytowana sugestią siostry, żewolałaby być metresą niż cierpieć nudę.Beatrice zarumieniła się, ale buntowniczo zacisnęła usta.– Módl się lepiej, żeby papa się nie dowiedział, co robisz i co mówisz – ostrzegła jąsiostra. – Jeśli się dowie, że w ogłoszeniu nazwałaś go okrutnym strażnikiem i że wystawiasz sięna sprzedaż, to zamknie cię w klasztorze. – To była ulubiona groźba pana Deweya, używanaw chwilach, gdy zachowanie córek doprowadzało go do desperacji.– Nawet klasztor byłby lepszy niż życie tutaj! – wykrzyknęła Bea teatralnie.– Nie mów głupstw. – Elise sięgnęła po gazetę i wrzuciła ją do kominka, w którym żarzyłsię ogień. Papier natychmiast skurczył się i poczerniał. Bea rzuciła się w tę stronę z głośnymwestchnieniem, ale zdążyła tylko oparzyć palec, zanim Elise odciągnęła ją od kominka.– Nie bądź głupia! Przynajmniej będzie z tego jakaś korzyść. Ta gazeta, płonąc, da namodrobinę ciepła.– Zwrócę ci cały dług co do pensa.– Naturalnie, że zwrócisz. – James Whittiker krążył dokoła karcianego stolika, spodwpółprzymkniętych powiek wpatrując się w leżące na środku pieniądze. – Bo jak nie, toosobiście wyciągnę ci te pieniądze z gardła, Kendrick.Ta groźba nie brzmiała przekonująco. James Whittiker, choć zaledwie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]