[ Pobierz całość w formacie PDF ]
J. D. ROBB
ZRODZONE ZE ŚMIERCI
BORN IN DAETH
Jam jest Alfa i Omega.
APOKALIPSA
Miłość z miłości się rodzi.
ROBERT HERRICK
ROZDZIAŁ 1
Przyjaźń ma swoje prawa. Przyjaciel może się od nas domagać, i to w najmniej
odpowiedniej chwili, tego, co kłopotliwe, co nas irytuje, a nawet wywołuje w nas panikę.
Zdaniem Eve Dallas najgorszą, ale to absolutnie najgorszą rzeczą, do jakiej została
zmuszona w imię przyjaźni, było spędzanie całego wieczoru na zajęciach szkoły rodzenia.
To, co się tam działo - widoki, odgłosy, oddziaływanie na wszystkie zmysły - mroziło
krew w żyłach.
Była policjantką z jedenastoletnią praktyką w wydziale zabójstw, chroniła i broniła
mieszkańców Nowego Jorku przed nieznającymi litości przestępcami. Prawie wszystko już
widziała, poznała, zbadała i słyszała. A ponieważ ludzie zawsze znajdowali nowe, bardziej
pomysłowe i okrutne sposoby zabijania bliźnich, wiedziała, jakie męczarnie można zadawać
innemu człowiekowi.
Ale krwawe i brutalne morderstwo to nic w porównaniu z urodzeniem dziecka.
Zrozumienie, jak wszystkie te kobiety z ogromnymi brzuchami, z figurami
zdeformowanymi przez rosnące w nich nowe życie, mogły być takie radosne, takie cholernie
spokojne w obliczu tego, co się działo - i co jeszcze się stanie - przekraczało możliwości
umysłu porucznik Dallas.
A niegdyś filigranowa Mavis Freestone, jej najlepsza przyjaciółka, której niemal nie
było widać zza sterczącego brzucha, rozpromieniała się jak kretynka, kiedy na ścienny ekran
rzucano obrazy przedstawiające przyjście na świat dziecka. I nie była odosobniona. Inne
kobiety też miały równie rozanielone miny.
Może podczas ciąży pewne sygnały nie docierają do mózgu?
Eve natomiast odczuwała mdłości. A kiedy spojrzała na Roarke'a, grymas na jego
twarzy mrocznego anioła powiedział jej, że nie ona jedna. Musiała przyznać, że to jeden z
plusów posiadania męża. Można go było zadręczać własnymi koszmarami i wszędzie ze sobą
ciągnąć.
Eve starała się nie przyglądać zbyt uważnie pokazywanym slajdom. Wolała oglądać
miejsca przestępstw - trupy, okaleczonych ludzi, urwane kończyny - niż krocze rodzącej
kobiety i ukazującą się główkę noworodka. Roarke miał w swojej kolekcji filmów wideo
horrory, które były mniej makabryczne od tego, czym ich tutaj raczono. Zobaczyła, że Mavis
szepcze coś na ucho do Leonarda, ojca mającego się urodzić dziecka, ale wolała nie wiedzieć,
co takiego mówiła.
Dobry Boże, kiedy to się skończy?
Nieźle to wszystko zorganizowali, pomyślała, i aby odwrócić uwagę od tego, co
rzucano na ekran, starała się skupić na obiektywnej ocenie szkoły rodzenia. To miejsce
przypominało coś w rodzaju świątyni ku czci poczęcia, ciąży, narodzin i noworodków. Eve
jakoś udało się wykręcić od zwiedzenia całego kompleksu, wymówiła się brakiem wolnego
czasu.
Niekiedy odpowiednie kłamstwo ratuje przyjaźń i pozwala zachować zdrowe zmysły.
Wystarczyło, że musiała poznać skrzydło, gdzie odbywały się zajęcia szkoły rodzenia.
Jakoś wysiedziała podczas wykładu i kilku prezentacji, które zapewne będą ją prześladowały
w snach przez dziesiątki lat, gdy zmuszono ją do asystowania podczas pozorowanych
narodzin z androidami w roli rodzącej i kwilącego bobasa.
A teraz jeszcze ten odrażający film wideo.
Lepiej nie myśl o tym, przestrzegła samą siebie, i zaczęła ponownie rozglądać się po
sali.
Pastelowe ściany zawieszone zdjęciami niemowląt i kobiet w różnych okresach
błogosławionego stanu. Wszystko zwiewne i radosne. Masa świeżych kwiatów i dorodnych
roślin doniczkowych artystycznie rozmieszczonych. Wygodne krzesła, zaprojektowane tak,
by ułatwić wstawanie z nich kobietom z brzuchami. I trzy pełne entuzjazmu instruktorki,
odpowiadające na wszelkie pytania, wygłaszające wykłady, demonstrujące wszystko i
serwujące zdrowe napoje.
Eve wiedziała już, że kobiety w ciąży bez przerwy jedzą i siusiają.
Podwójne drzwi w głębi, jedno wyjście z przodu, na lewo od ekranu. Szkoda, że nie
mogła którymiś uciec.
Eve wpadła w swego rodzaju trans. Była wysoką, szczupłą kobietą o lekko
potarganych, brązowych włosach. Miała pociągłą twarz, teraz bledszą niż zwykle, a jej
miodowo - bursztynowe oczy były w tej chwili szklane. Pod ciemnozielonym żakietem nosiła
broń.
Żakiet był kaszmirowy, dostała go od męża.
Marzyła właśnie, żeby iść do domu i wymazać z pamięci ostatnie trzy godziny,
wypijając cały litr wina, kiedy Mavis złapała ją za rękę.
- Dallas, spójrz! Zaczęło się rodzić!
- Hę? Co? - Szeroko wytrzeszczyła oczy. - Co? Już? Jezu.
Oddychaj!
Kiedy Eve zerwała się na równe nogi, rozległ się głośny śmiech.
- Nie to dziecko. - Przyjaciółka, chichocząc, pogładziła się po wielkim brzuchu. -
Tamto.
Eve odruchowo spojrzała tam, gdzie wskazywała Mavis, i ujrzała wrzeszczącą, wijącą
się, pokrytą mazią istotkę między rozłożonymi nogami jakiejś biedaczki.
- O, rany. O, mój Boże. - Usiadła, nim nogi się pod nią ugięły.
Nie zważając na to, co sobie o niej pomyślą, uczepiła się ręki Roarke'a. I stwierdziła,
że jest tak samo lepka ud potu, jak jej dłoń.
Rozległy się brawa, ludzie naprawdę klaskali i wiwatowali, kiedy krzyczącą, oślizgłą
istotkę położono na nagle płaskim brzuchu matki, między jej nabrzmiałymi piersiami.
- W imię Ojca i Syna... - mruknęła Eve do Roarke'a. - Mamy rok dwa tysiące
sześćdziesiąty, a nie tysiąc siedemset sześćdziesiąty. Nie można wymyślić lepszego sposobu
zorganizowania tego wszystkiego?
- Amen - powiedział tylko Roarke słabym głosem.
- Czyż nie jest śliczne? Wprost zachwycające. - Na rzęsach Mavis, obecnie
pomalowanych szafirowoniebieskim tuszem, pojawiły się łzy. - To chłopczyk. Ach, spójrz,
jaki słodki...
Niewyraźnie usłyszała, jak jedna z instruktorek ogłosiła koniec zajęć tego wieczoru -
dzięki Bogu - i zaprosiła obecnych na poczęstunek.
- Powietrza - mruknął jej Roarke prosto do ucha. - Muszę natychmiast zaczerpnąć
świeżego powietrza.
- Według mnie to ciężarne zużywają cały tlen. Wymyśl coś.
Zabierz mnie stąd. Mój mózg nie jest zdolny do żadnej pracy.
- Wstań razem ze mną. - Wsunął rękę pod ramię Eve i pociągnął ją za sobą.
- Mavis, chcemy zaprosić ciebie i Leonarda na małe co nieco.
Stać nas na coś lepszego od tego, co proponują tutaj.
Eve zauważyła, że w głosie Roarke'a brzmi napięcie, ale wiedziała, że każdy, kto nie
zna go tak dobrze, jak ona, słyszy tylko jego irlandzki akcent.
W sali panował gwar, kobiety ustawiły się w kolejce do jedzenia i łazienki. Zamiast
myśleć o tym, co się dzieje wokół niej, Eve skupiła uwagę na twarzy męża.
Wzbudzał zainteresowanie każdej kobiety, ale Eve była teraz zbyt wykończona, żeby
się tym przejmować.
Może był trochę blady, ale ta bladość jedynie podkreślała stalowy błękit oczu. Czarne
jedwabiste włosy, okalające jego twarz, sprawiały, że kobietom zaczynały szybciej bić serca.
I te usta. Nawet teraz, w stanie, w jakim się znajdowała obecnie, ledwo mogła się
powstrzymać, by się nie nachylić do niego i ich nie posmakować.
Na dodatek był wysoki, szczupły, muskularny i świetnie się prezentował w jednym ze
swoich idealnie skrojonych garniturów.
Roarke nie tylko był jednym z najbogatszych ludzi wszechświata, ale również
zabójczo przystojnym mężczyzną.
A w tej chwili, ponieważ trzymał ją pod ramię i wyprowadzał z tego koszmarnego
miejsca, uważała go również za największego bohatera. W biegu złapała swój płaszcz.
- Zrywamy się stąd?
- Mavis i Leonardo poszli spytać jakąś znajomą, czy się z nami wybierze. - Wciąż
trzymając Eve pod rękę szybkim krokiem kierował się do wyjścia. - Powiedziałem im, że
pójdziemy po samochód i zajedziemy od frontu. Oszczędzimy im spaceru.
- Jesteś niesamowity. Prawdziwy książę na białym koniu. Jeśli kiedykolwiek otrząsnę
się z tego szoku, obiecuję, że odstawię z tobą taki numerek, że głowa mała.
- Mam nadzieję, że moje szare komórki na tyle szybko się zregenerują, by okazało się
to możliwe. Mój Boże, Eve! Mój Boże.
- W pełni się z tobą zgadzam. Widziałeś, jak się wyślizgnęło, kiedy...
- Nic nie mów. - Wepchnął ją do windy i nacisnął guzik poziomu, gdzie zaparkowali
samochód. - Jeśli mnie kochasz, już nigdy mnie tu nie przyprowadzaj. - Oparł się o ścianę. -
Zawsze szanowałem kobiety, wiesz o tym.
Zaswędział ją nos, więc się podrapała.
- Wiele z nich zaliczyłeś. Ale owszem - dodała, kiedy rzucił jej niewinne spojrzenie. -
Szanujesz je.
- Ten szacunek przerodził się teraz w niewyobrażalny podziw.
Jak one to robią?
- Właśnie nam to pokazano. Z najdrobniejszymi szczegółami.
Widziałeś Mavis? - Eve pokręciła głową. Właśnie wychodzili z windy. - Aż jej się
świeciły oczy. I wcale się nie boi. Już się nie może doczekać, kiedy sama trafi na porodówkę.
- Prawdę mówiąc, Leonardo zrobił się lekko zielony na twarzy.
- Owszem, ale jest wrażliwy na widok krwi. A było dużo krwi...
I nie tylko.
- Dosyć. Nie mówmy już o tym.
Ponieważ był koniec stycznia i zrobiła się okropna pogoda, Roarke wziął jedną ze
swoich terenówek. Dużą, czarną i mocną.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]