Zrodla autodestrukcji wyniesione z rodziny pochodzenia - Artykul, Psychologia Psychiatria

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Często obserwujemy z boku osoby, które żyją w sposób niezrozumiały dla nas. Męczą się w swoich
związkach, rodzinach czy miejscu pracy. Opowiadają o swoim nieszczęściu ale nie robią nic by to
zmienić lub dokonują zmiany, która prowadzi do podobnych uwikłań. Czemu tak się dzieje?
Dlaczego ludzie dają się powodować emocjami i nie mogą ich kontrolować? Dlaczego niektórzy
reagują agresją z byle powodu, inni „zapadają się” we własnych oczach z powodu najmniejszej
krytyki, a jeszcze inni drżą ze strachu, chociaż powodzi im się zupełnie nieźle? Są i tacy, którzy
całe życie są smutni czy melancholijni, chociaż wydaje się, że nie ma realnej przyczyny dla takiego
stanu psychicznego. Wiele zachowań wynika z tego, czym skorupka nasiąkła za młodu. Postaram
się powiązać zachowania w rodzinie pochodzenia z efektami, jakie może to wywołać w
późniejszym życiu człowieka.
Najczęściej omawianą przyczyną nieszczęść jest
rodzina patologiczna
, w której dzieci zostają
porzucone, są nadużywane fizycznie czy emocjonalnie, nie doświadczają podstawowej opieki
gwarantującej bezpieczne życie (głód, chłód, brak podręczników szkolnych...). To są
„wykroczenia”, które wszyscy dostrzegamy. Jest jednak jeszcze bardzo wiele zachowań, które
traktujemy jako naturalne i normalne, które również odciskają swoje piętno destrukcji na dzieciach.
Do podstawowych można zaliczyć
pomylenie ról w rodzinie
, czyli nakładanie na dzieci
odpowiedzialności, która nie pasuje do ich wieku i możliwości. Rodzic, który obarcza dziecko
odpowiedzialnością za swój stan emocjonalny (
dla ciebie pozostaję w tym związku, przez ciebie nie
mogłem/am pójść wymarzoną drogą, czuję się źle i ty masz zadbać o to, żebym poczuł się lepiej...
)
stawia dziecko wobec zadań, którym ono nie jest w stanie podołać. W efekcie czuje się niezdolne
zaradzić jakimkolwiek trudnym emocjonalnie sytuacjom. Pragnie bliskości, bo każdy w sercu chce
być kochanym, a równocześnie ucieka przed nadmierną bliskością, bo to kojarzy się z dziecięcą
frustracją - niemożnością podołania zadaniu.
Wiele dzieci wychowywanych przez samotnego rodzica podlega takiemu obciążeniu. Jednakże i
dzieci z pełnych rodzin doświadczają takiego traktowania, w szczególności, gdy rodzice nie czują
się szczęśliwi w swoim związku partnerskim. Wtedy często
matka czyni ze swojego syna
powiernika i zastępcę męża
i lokuje w nim uczucia przynależne relacji partnerskiej. Podobnie
mężczyzna sfrustrowany swoim związkiem czyni
z córeczki księżniczkę
i obdarza ją uwagą,
opieką, wyróżnieniami należnymi żonie, a nie dziecku.
Takie dziecko czuje się związane z rodzicem więzami, które utrudniają potem nawiązanie
głębokich i pełnych zaangażowania partnerskich kontaktów. Do pewnego stopnia dziecko, będące
w takiej relacji z rodzicem, wchodząc w nowy związek czuje, że „zdradza” rodzica. Z kolei rodzice
w takiej sytuacji czują się zagrożeni utratą bliskich kontaktów (czasem jedynych) i często nawet
nieświadomie manipulują dziećmi poprzez obarczanie ich poczuciem winy, koniecznością
wspierania w najdrobniejszych zadaniach, zapadając na zdrowiu...
Otwarte czy też zakamuflowane
nieakceptowanie współmałżonka
jest kolejną rafą, o którą
rozbijają się powstające osobowości dzieci. Dziecko musi zaakceptować oboje rodziców by,
używając biologicznych terminów, zgodzić się na zestaw swoich genów. Jeśli jedno z rodziców
pokazuje się dziecku jako ten dobry rodzic, a drugiego dyskredytuje, ośmiesza, oskarża, odbiera mu
wartość, to sprawia, że dziecko nie może pogodzić w sobie cech „męskich” i „kobiecych”, których
w pierwszej kolejności uczy się od rodziców. Najgorszym układem jest odrzucenie ojca przez syna
i odrzucenie matki przez córkę. Wtedy mamy do czynienia z zanegowaniem wartości swojej płci. A
to rodzi różnorakie komplikacje, od kłopotów z samoakceptacją do niespełnienia w sferze
seksualnej a co za tym idzie do prawdopodobnych wielkich problemów w związkach po
homoseksualizm włącznie.
Innym typowym normalnym zachowaniem jest
narzucanie dziecku swojej wizji drogi życiowej
.
Rodzice w najlepszej wierze pchają dziecko ku szczęściu ścieżką, która jest bliska ich sercu, lub
którą uważają za niosącą szanse na godne i dostatnie życie. Nie biorą przy tym pod uwagę tego, że
każdy jest unikalną jednostką i talenty i predyspozycje dziecka nie pasują do wybranej przez
rodziców drogi. Jest to oczywiście temat rzeka i pole do długich polemik, jak wyważyć starania, by
uspołecznić dziecko, a równocześnie dać mu szansę rozwijać się indywidualnie i wybrać drogę
często niełatwą, ale za to dającą wewnętrzną satysfakcję. Niemniej dziecko wyraźnie popychane w
kierunku „zadanym” przez rodziców z założeniem, że kształtują oni w pełni osobowość dziecka, nie
znajdzie najprawdopodobniej satysfakcji w tym, co robi, nawet odnosząc sukcesy. Jeśli motywacja
nie wypływa z wnętrza człowieka, szybko się kończy i frustracja, tak zwane lenistwo czy ucieczka
w używki jest wielce prawdopodobna.
Kolejnym destrukcyjnym a absolutnie powszechnym i uznanym zachowaniem jest „inspirowanie”
dzieci poprzez
krytykę
. Nikt nie lubi krytyki, więc skąd ten pomysł, że biczując dziecko
narzekaniem, wymyślaniem, ośmieszaniem, krytykowaniem pomożemy mu rozwinąć skrzydła i
wykorzystać swoje talenty? Niestety, żyjemy w czasach, w których krytycyzm naukowy jest
metodą dowodzenia prawdy. Jeśli coś nie zgadza się chociażby w najmniejszym aspekcie z
przewidywaniami teorii, to nie jest ona prawdziwa. I ten sposób myślenia przenieśliśmy na
zachowania społeczne. Wszystko odnosi się do ideału. Jak długo nie osiągniemy upragnionego
celu, jesteśmy „na minusie”. Ale takie postrzeganie życia nie przynosi spokoju i radości.
A co się naprawdę dzieje z dzieckiem, które z różnych stron bombardowane jest krytyką? Czuje się
mało wartościowe, nie ceni w sobie tego, co je wyróżnia, usiłuje zasłużyć na dobrą ocenę otoczenia,
ale ma małe szanse, bo zawsze znajdzie się coś, co można skrytykować. Wieczne szukanie
potwierdzenia swojej wartości na zewnątrz staje się życiowym zadaniem i - przekleństwem. Dopóki
udziałem takiej osoby są liczne sukcesy, zadowolenie współpracowników, dobre stosunki z
przyjaciółmi, życie jest znośne, ale gdy pojawiają się trudności w relacjach, zwolnienie z pracy,
choroba w domu.... świat wali się, bo człowiek nie wierzy, że podoła wyzwaniom.
Osoby o niskim poczuciu własnej wartości łatwo dają się „wmanewrowywać” w nadmierne
obciążenia. Całe życie pragną zasłużyć na uznanie; poświęcają się rodzinie, oddają się pracy bez
reszty, wyciągają pomocną rękę zapominając o sobie, o swoich potrzebach, o swoich prawach.
Kończy się to frustracją, wypaleniem, poczuciem, że ludzie są niewdzięczni, świat
niesprawiedliwy...
Takie osoby często wchodzą w relacje uzależniające. Bliski, czy ważny człowiek (zazwyczaj
zajmujący w sercu to samo miejsce, co rodzic, którego akceptacji się pragnie) jest źródłem
pożądanej pozytywnej oceny – nadania jej życiu wartości. I nawet w warunkach, które patrzącemu
z zewnątrz wydają się nie do przyjęcia, osoba uzależniona będzie trwać, bo ciągle czeka na uznanie,
ciągle wierzy, że sytuacja się zmieni i w końcu „zasłuży” na miłość.
Trzeba także przyjrzeć się kolejnej formie zachowań destrukcyjnych, które rzadko są omawiane
jako szkodliwe. Mam na myśli
wypieranie zdarzeń i emocji ze świadomości
. „Udawanie”, że nic
się nie dzieje, że poradziliśmy sobie z emocjami. Do tej klasy zachowań można zaliczyć także
ukrywanie prawdy, robienie z jakiegoś wydarzenia czy sytuacji tematu tabu. Dorosłym wydaje się,
że jeżeli przy dziecku nie wyrażają emocji (np. nie kłócą się otwarcie) lub nie mówią o trudnych
sprawach, to chronią dziecko przed ich wpływem na jego psychikę. Nic bardziej mylącego. Dziecko
wyczuwa znacznie więcej niż nam się wydaje. Z fachowych badań wynika, że przy
porozumiewaniu się z drugim człowiekiem tylko
kilka
procent uwagi skupia się na treści przekazu,
około
trzydziestu
procent poświęcone jest głosowi (sposobowi w jaki wysyłamy „komunikat”) a
reszta (sic!) czyli
ponad połowa
uwagi skupiona jest na niewerbalnych sygnałach, czyli na „mowie
ciała”. Chcąc nie chcąc cały czas przekazujemy informację. A małe dziecko, które jeszcze nie
używa mowy, jest szczególnie wyczulone na przekaz pozawerbalny.
Dzieci wyczuwają nasze nastroje, odbierają nasze nastawienie do innych ludzi, obserwują bacznie
nasze zachowania. I uczą się tego przez odwzorowanie. Problem zaczyna się wtedy, gdy nie dostają
informacji, co z tym należy zrobić. Weźmy dla przykładu ojca czy matkę, którzy wcześnie stracili
swojego rodzica. Taka osoba tęskni za miłością, która się nagle urwała, może nawet chcieć umrzeć,
by nadal być blisko kochającej osoby. Może nosić w sobie żal do zmarłego, że odszedł. Może czuć
się winna, że to z jej powodu ukochany rodzic zmarł. Może odczuwać złość, że miłość została
„odebrana”. Z drugiej strony zmarły rodzic jest zazwyczaj gloryfikowany w pamięci. I... świadomie
wyraża się miłość do zmarłego, ale na nieświadomym poziomie „siedzą” inne uczucia. I dziecko to
wychwyci. Tyle tylko, że nie nauczy się radzić sobie z tymi „energiami”, bo nie wie skąd pochodzą,
jak je uwolnić, dlaczego miłość łączy się z żalem, złością czy poczuciem winy. I potem takie
uczucia stają się stałym składnikiem życia dziecka, które nie umie ich zrozumieć, uwalniać i
wykorzystywać, co zaburza kontakty w pracy, w partnerstwie, z własnymi dziećmi.
Wykluczenie członka rodziny
rodzi podobne konsekwencje. „Zakazane” jest myślenie, mówienie i
wyrażanie uczuć dotyczących osoby, której sposób życia czy rodzaj śmierci był nie do
zaakceptowania dla żyjących. Dziecko może „wskoczyć” na miejsce takiej osoby i automatycznie
zostać emocjonalnie odrzucone tak jak osoba wykluczona. Staje się wtedy z niezrozumiałych
powodów trudnym dzieckiem, nie czuje się kochane. Idzie w życie z żalem do domu rodzinnego i
przenosi ten żal na innych ludzi, którzy przypominają w jakiś sposób odrzucającego rodzica.
Gdy rodzice reprezentują zupełnie odmienne światy i
nie szanują świata partnera
, rodzi się
niebezpieczeństwo powstania w dziecku konfliktu wewnętrznego. Nie ma sposobu, by zadowolić
obydwoje rodziców. Dziecko „dzieli się” na dwie części. Albo jest w zgodzie z zestawem wartości
reprezentowanych przez ojca, albo przez matkę. Dziecko nie umie przekroczyć samodzielnie tej
bariery. Potem w życiu ciągle szuka swojej drogi i zachowuje się troszkę jak osoba z zaburzonym
poczuciem równowagi. Chodzi od jednej skrajności do drugiej. Np. kobieta raz chce być żoną i
matką, a po paru tygodniach czy miesiącach szaleje, że już tego dłużej nie wytrzyma, bo jest
urodzona do robienia kariery. Każdy kolejny projekt (a jest twórcza w ciągłym poszukiwaniu
zmiany status quo) budzi wielkie emocje i nadzieje, ale nie udaje się go zrealizować do końca, bo
„druga strona” osobowości sprzeciwia się takim wyborom i „ciągnie „ w swoją stronę.
Co robić, by wypuścić dziecko w świat ze względnie czystą
kartą potencjalnych zachowań destrukcyjnych?
To proste. Zgodzić się na to, że uczymy się całe życie i że dziecko wyjdzie z domu ze swoim
bagażem. Wszak dzieci chowane, wydawałoby się w identyczny sposób, różnie odbierają dom
rodzinny i wyciągają odmienne wnioski z tych samych doświadczeń. Po drugie pamiętać, że tylko
otwartość, szczerość i spójność tego, co mówimy z tym, co robimy, daje podwaliny pod prawdziwe
porozumienie, a więc i do naprawiania tego, co „psujemy”. Jedno jest żelazną zasadą – dziecko ma
pozostać w roli dziecka względem rodziców i pozostałych dorosłych. Rodzice dają, dzieci biorą.
Taki jest porządek rzeczy w naturze. I dzieci niosą dar życia dalej. I one odpowiadają za swoje
spełnienie na wybranej drodze zawodowej, w nowej rodzinie czy też decydując się na inne
rozwiązanie.
Dzieci nie są własnością rodziców. Powołanie nowego życia nakłada na rodziców zadanie
wspierania dziecka w rozwoju, by mogło pójść w życie samodzielnie z wiarą, że sobie poradzi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apo.htw.pl