a13 gawryszewskaQ, SZKOŁA, CHEMIA, Technologia i Inżynieria Chemiczna - podstawy

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To człowiek kształtuje miejsca i nadaje im du-
cha, który – jak chce Christian Norberg-Schulz
– jest nawarstwianiem się znaczeń. Człowiek
także, zamieszkując w czasie i przestrzeni, tworzy
i odczytuje znaczenia miejsc. Jest on częścią krajo-
brazu, a jednocześnie krajobraz zmienia się pod jego
wpływem: staje się kompromisem między człowie-
kiem a przyrodą. Przeobraża się w przestrzeń relacji
z inną osobą lub, przeciwnie, pozostaje tylko nasz,
jeśli nie chcemy się nim z nikim dzielić.
Christopher Alexander już w 1977 r. zapropono-
wał wizję architektury i urbanistyki, w kształtowaniu
których biorą udział sami użytkownicy. Dziś na świe-
cie idea ta święci triumfy. Jest ona odpowiedzią
na wszechobecne zjawisko marginalizacji społecznej
i izolacji przestrzeni w mieście, gdzie z jednej stro-
ny powstają luksusowe apartamentowce, a z drugiej
istnieją podlegające degradacji, podobne do gett,
osiedla. Aby zaradzić temu procesowi, wiele miast
pokusiło się o eksperymenty
beata joanna gawryszewska
modernizując
modernizm...
o architekturze partycypacyjnej
na starym osiedlu
16
z architekturą partycypacyjną.
Stanowiło część Nowego Żoliborza – dzielnicy
nawiązującej do idei miast-ogrodów Howarda.
Miało stać się mieszkaniem nisko uposażonych
urzędników, inteligentów i robotników – członków
Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Struktura
WSM-u była precyzyjne zaplanowana z myślą o bo-
gatym zapleczu społeczno-kulturalnym. Działały tu
kluby, biblioteki, sklepy spółdzielcze, łaźnie i pral-
nie. Powołano też osiedlową wspólnotę pod nazwą
Towarzystwo „Szklane Domy”, która spełniała cele
oświatowe i była ośrodkiem samopomocy lokator-
skiej. W latach 40. Barbara Brukalska, prowadząc
teoretyczne studia nad zasadami budowy osiedli
mieszkaniowych, wprowadziła ideę „zielonego
rdzenia osiedla” jako centrum życia społecznego.
Miał nim być park.
Podobnie jak w wielu osiedlach powstałych
w tym i późniejszym okresie, przestrzeń ukształtowa-
na została dla ludzi żyjących we wspólnocie. Pomimo
upływu lat i zmian w rzeczywistości gospodarczo-po-
litycznej, ten zamysł projektowy jest ciągle odczuwal-
ny. Mieszkająca tu wspólnota wykształciła widoczną
do dziś strukturę przestrzenną, w której zasadniczą
rolę zaczęły pełnić
Przykładem może być projekt przeprowadzony
w Stanach Zjednoczonych w związku z programem
rewaloryzacji krajobrazu „Seattle Neighborhood
2014”. W jego ramach urządza się parki i zieleńce
osiedlowe przy współudziale mieszkańców. Mia-
łam przyjemność współuczestniczyć w realizacji
projektu zieleńca na starym osiedlu domów jedno-
rodzinnych, do którego dobudowano kilka domów
dla bezrobotnych. Niewielki park zaprojektowano
przeprowadzając szerokie konsultacje wśród spo-
łeczności lokalnej: mieszkańcy mogli wypowiedzieć
się na temat proponowanej koncepcji. Kiedy
przygotowano już teren i rozplantowano ziemię,
urządzono festyn, podczas którego wszyscy sadzili
rośliny. Wspólnie pracowali zarówno zasiedziali, jak
i nowi lokatorzy osiedla, co skutecznie przełamało
nieufność tubylców względem przybyszów. Inna
odmiana architektury partycypacyjnej uprawiana
jest przez władze miejskie Paryża.W ręce miesz-
kańców oddaje się tam, na określony czas, tereny
przeznaczone w przyszłości (za 6-8 lat) pod większe
inwestycje. Na razie powstają tam ogródki działkowe
i miejsca te nabierają nowej jakości, unikając losu
„kryminogennych przestrzeni niczyich” Oskara
Newmana.
Zanim jednak Alexandrowi śniło się o architek-
turze partycypacyjnej, w latach 20. ubiegłego wieku
rozpoczęto na warszawskim Żoliborzu budowę
ogrody.
Podejmowanie lokalnych inicjatyw nie jest
jednak możliwe bez poczucia związku z miej-
scem. Mało tego, poziom identyikacji z konkretną
przestrzenią wpływa bezpośrednio na jej wygląd.
R.G. Ames stwierdził, że przeżywalność roślin
użytych do nasadzeń miejskich bardziej zależy
od udziału społeczności w planowaniu i sadzeniu niż
od innych czynników. Zaangażowanie ludzi w proces
kreacji otoczenia sprawia, że zaczynają utożsamiać
się z nim i czują się za nie odpowiedzialni. Osiedlowe
osiedla WSM.
Osiedle powstawało w latach 1926-48; projekto-
wali je młodzi, sympatyzujący z grupą „Preasens”
architekci: Bruno Zborowski, Barbara i Stanisław
Brukalscy, Jan Chmielewski i Juliusz Żakowski.
17
ogrody mogą być fundamentem integracji lokalnych
społeczności, czego przykładem są wspomniane re-
alizacje w Seattle i w Paryżu.
Przestrzeń społeczna WSM-u wyraża się przez
zasadę wspólnego użytkowania architektury i zieleni.
Regułę tę ustanowiono już w momencie tworzenia
koncepcji osiedla. Jego struktura, na którą składają
się kolonie tworzone z budynków połączonych
wspólną przestrzenią dziedzińca i rozmieszczone
wokół centralnie położonego parku, sprzyja zarówno
identyikacji z miejscem, jak i daje możliwość współ-
decydowania o jego przyszłości. Architektura tego
pierwszego osiedla spółdzielczego w Polsce miała
być tania i prosta w wyrazie, jednak detale, które
zawdzięcza nie tylko projektantom, ale i starym war-
szawskim rzemieślnikom, nadały jej niepowtarzalny
rys dwudziestolecia. Kute ogrodzenia i poręcze
schodów, drewniane ławeczki dla dozorców umiesz-
czone przy wejściu na klatkę schodową, kamienne
ławki na dziedzińcach i delikatna stolarka okienna
– wszystko to sprawiało, że modernizm WSM-u był
modernizmem „domowym”, modernizmem „z ludz-
ką twarzą”. Niestety, elementy te obecnie zanikają,
w najlepszym razie ustępując miejsca prostym,
prefabrykowanym częściom.
Detal architektoniczny
pozwala człowiekowi rozpoznawać otoczenie i w ten
sposób pomaga mu znaleźć egzystencjalne oparcie.
W żoliborskim osiedlu zastępują go rośliny: kwitną-
ce drzewa, krzewy i wspinające się po ścianach
pnącza. Łamią one twardą strukturę architektury,
nadając jej nowy rytm, a raczej takt, melodię. Ob-
serwując dziedzińce WSM-u, nie można oprzeć się
wrażeniu pulsowania. I nie jest to tylko puls życia
– codziennych zabieganych poranków, sennych
popołudni i chłodnych wieczorów. Wiosną pachnie
tu czeremchą, latem lipami, jesienią opadającymi
mirabelkami, a zimą rześkością lodowych sopli
kapiących z osiedlowych galerii. Rytm pojawia się
w formach ogródków pielęgnowanych przez miesz-
kańców, a napięcie w nieustannym decydowaniu
o wspólnej przestrzeni w wyniku jej budowania
– wspólnego urządzania dziedzińców i określania
za pomocą zielonych form, co moje, co nasze, co
ich… Rytm jest również elementem wyróżniającym
żoliborskie osiedle z zabudowy dzielnicy. Otaczają-
ce kompleks aleje klonów, topól i robinii podkreślają
jego odrębność i wyjątkowość.
18
 W przestrzeni zabudowy wielorodzinnej
architekci nie pozostawili miejsca na prywatne
ogrody. Powstały spontanicznie: zbudowane przez
mieszkańców na rabatach pod oknami, zastępują
gładko strzyżone trawniki. Wyniknęły z chęci obco-
wania z pięknem, z naturalnej potrzeby identyikacji
z miejscem przez włożenie w nie swojej pracy i wraż-
liwości. Ta transformacja przestrzeni od założeń pro-
jektantów do zagospodarowania przez mieszkańców
nie kłóci się bynajmniej z zasadami budownictwa
społecznego. Barbara Brukalska pisała: „Należy
umożliwić, a nie narzucać nowe sposoby życia.
Zbędne zmniejszenie swobody życia przyszłego
mieszkańca jest nadużyciem władzy spoczywa-
jącej w rękach budującego.” Lokatorzy WSM-u
nie byli zapraszani do uczestnictwa w kreowaniu
swego otoczenia w sposób, w jaki robi się to teraz.
Oiarowano im jednak przestrzeń, którą mogli współ-
tworzyć, a PRL-owska rzeczywistość paradoksalnie
temu sprzyjała. Nic i nikt nie przeszkadzał w tym,
żeby przekopać kawałek trawnika pod oknem i po-
sadzić tam kolorowe kwiaty.
Człowiek potrzebuje
oswojonej, przyjaznej przestrzeni,
którą mógłby odróżnić od nieprzyjaznego krajobrazu
naturalnego. Jeżeli zaś ma jakieś bezpieczne miej-
sce na ziemi, to jest nim dom i ogród. Mając wokół
siebie świat, który rządzi się pewnymi regułami, uży-
wa tych reguł do porządkowania swojej przestrzeni
za pomocą ustrukturalizowanych obrazów. To kwin-
tesencja ludzkiej walki z przyrodą o bezpieczeństwo,
o posiadanie, o miejsce. Optymalną formą prze-
strzeni egzystencjalnej jest siedlisko składające się
z domeny prywatnej – domu w ogrodzie – i domeny
sąsiedzkiej – wspólnej przestrzeni ulicy oraz terenów
należących do społeczności. Niezwykle istotny staje
się tu fenomen przedogródka – domeny zarazem pry-
watnej i społecznej, gdzie w barwnych, rytmicznych
formach wyraża się symbolika izolacji (prywatności)
i otwarcia (bycia we wspólnocie). Ludzie w naturalny
sposób dążą do takiej struktury. Mieszkania w zabu-
dowie wielorodzinnej nie dają możliwości pełnego jej
kształtowania, dlatego w osiedlach mieszkaniowych
tworzą się struktury szczątkowe i zastępcze.
Pielęgnowane przez mieszkańców ogródki pod
oknami mienią się kolorami kwiatów i fascynują
iglarną różnorodnością form roślinnych. Są nie-
powtarzalne i dlatego tworzą tak niepowtarzalne
miejsca, jak przydomowe ogrody. Namiastką
wspólnej przestrzeni społecznej stają się podwórka
i dziedzińce wewnątrz budynków wielorodzinnych,
zaś granica wspólnoty zostaje wyartykułowana
poprzez aleje drzew posadzone wokół osiedla.
Mieszkańcy sami potraią zbudować taką struk-
turę, od dziesięcioleci spontanicznie tworząc
„architekturę partycypacyjną”. Można więc sądzić,
że proces ten jest optymalny dla warunków osiedli,
a naśladowany w miejscach, które nie mają takiej
tradycji, może pomóc w budowaniu dojrzałej struk-
tury przestrzeni społecznej i przyczynić się do lep-
szej integracji społeczności. Architekt powinien tu
być przede wszystkim doradcą, nie kreatorem.
Bo architektura partycypacyjna nie polega tylko
na zapraszaniu mieszkańców do konsultacji nad
projektem i sadzenia drzewek według ustalonego
wcześniej planu. Mnie samej marzy się taka archi-
tektura partycypacyjna, gdzie architekt postępuje
krok w krok z użytkownikiem, a może nawet pół
kroku za nim...
19
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apo.htw.pl